Wysadzenie linii kolejowej pod Wolbromiem

działania VII Korpusu Armijnego

Daleko przed czołowymi dywizjami, przez kraj wroga, jadą oddziały rozpoznawcze szwadronu kolarzy. To tu to tam strzały z domów i żywopłotów, stogów siana i lasków. Potem ćwierkanie i śpiewy w falującym od słońca i kurzu powietrzu. Pod Wolbromiem kolarze zostają zaatakowani przez polską kawalerię. Przeprowadzają odwrót. Nie są w stanie zobaczyć nic więcej za zasłoną jeźdźców.

Jednak oddziały zwiadu dowiedziały się już, że dworzec i odcinek torów pod Wolbromiem obsadzony jest przez duże siły wroga. Wiedzą już także to, że pociąg po pociągu, pełne polskich oddziałów toczą się z południa przez Wolbrom na Kielce. Polacy, oskrzydleni na północy i południu zaczynają opuszczać Śląski Okręg Przemysłowy i zmierzają w pośpiesznym marszu na flankach w kierunku Kielc, aby zagrodzić Niemcom drogę ku Wiśle. Meldunek biegnie do dywizji, której sztab zatrzymuje się właśnie w Pilicy. Obrona przeciwpancerna i zmotoryzowani Pionierzy zostają skierowani przeciw dworcowi w Wolbromiu.

Rozkaz dla szwadronu rozpoznania: linia kolejowa pomiędzy Wolbromiem a Kielcami musi zostać wysadzona w powietrze, aby przeszkodzić odjazdowi polskich transportów wojskowych. Zadanie wysadzenia odcinka otrzymuje młody podporucznik pionierów

Podporucznik występuje przed swój pluton. Mówi ludziom, o co biega. Wysadzenie torów w ogniu wroga. Żołnierze rozumieją. Himmelfahrtskommando – oddział wniebowstąpienia, można powiedzieć.
– „Freiwillige vor” – Ochotnicy naprzód!

Mimo to jechać chce cały pluton. Tak wielu oficer nie potrzebuje. Im mniej ludzi w oddziale rozpoznawczym, tym większe jego szanse na przebrnięcie i wyjście z tego cało. Linia kolejowa leży dobrze jeden dzień marszu przed niemieckimi forpocztami. Leutnant wybiera jednego Unteroffiziera i czterech Pionierów. Kiedy odmeldowuje się u dowódcy dywizji, ten daje mu pocieszającą radę : „Gdy pociski artyleryjskie będą uderzać z prawej, proszę przemieścić się na lewo.” Takie są żołnierskie żarty.

Leutnant i pięciu żołnierzy wyruszają na dwóch motocyklach; z dwunastoma kilogramami ładunków wybuchowych i jednym lekkim MG. W obłokach kurzu motocykle wykonują murzyńskie tańce pomiędzy lejami po pociskach, w głębokim po kolana piasku polskich dróg. Ale jeszcze przez chwilę jest to najprawdziwsza wycieczka. Aż migają ostatnie forpoczty i czujki polowe. Potem robi się poważnie. Do linii kolejowej jest, jak powiedziano, 20 kilometrów. 20 kilometrów przez wrogi, pełen nienawiści teren.

Na drodze nagle wyrasta polski pojazd pancerny, pluje ogniem jak oszalały smok. Motocykliści gwałtownie zawracają, jadą slalomem jak wyuczone zające. Łomocząc i skacząc motocykle gnają przez ścierniska, pola i doły. Ucieczka udaje się. Pojazd pancerny zostaje zgubiony. Na pełnym gazie pędzą dalej.

Przez teren biegnie nasyp. Linia kolejowa! Motocykle jadą prosto na nią. Ale Polacy są na straży. Odzywa się ogień MG, setki fontann z kurzu pryska od uderzeń pocisków zaraz obok motorów. Tędy oddział wysadzający nie przejdzie. A więc w tył zwrot!

Oba tory linii kolejowej są zapchane pociągami wojskowymi. Z lokomotyw bucha biaława para. Transporty zaraz odjadą. A więc naprzód, aż do pierwszego pociągu. Nie może umknąć nawet jeden transport.

Przejechać trzeba przez liczne miejscowości. Na drogach we wioskach wzniesione zostały barykady. Polscy żołnierze ostrzeliwują przejeżdżające motocykle ze wszystkich stron. Niczym cudem – ale przebijają się. Tylko podjechanie motocyklami do linii kolejowej nie chce się udać. Za małym pagórkiem zeskakują z maszyn. Dalej na wroga na piechotę. Pasy, hełmy, maski przeciwgazowe zostają w motocyklach. Pistolety znikają w kieszeniach spodni. Rozpięte zostają bluzy mundurowe. Z daleka oddział wysadzający wygląda teraz jak nieszkodliwi uciekinierzy, którzy uciekają przed Niemcami ku linii kolejowej.

Dobry żołnierz powinien mieć też szczęście! Gdy oddział musi przejść blisko grupy Polaków, nad doliną rozbrzmiewa pomruk grupy niemieckich bombowców. Polacy ze strachem kierują nosy ku niebu.

Obok wpatrujących się w niebo Polaków oddział wysadzający przechodzi nieodkryty aż na odległość 150 metrów od nasypu. Także tutaj na torach stoją wojskowe pociągi, jeden za drugim. Lokomotywa daje długi sygnał, pierwszy pociąg rusza. „Feuer frei!” wrzeszczy Leutnant, strzelec MG wali się w polną muldę, MG zaczyna szczekać. Pociąg zatrzymuje się z konwulsją, gwiżdże podniecony wzywając pomocy. Strzelec MG puszcza serię za serią w wagony. Leutnant, Unteroffizier i trzej pozostali Pionierzy gnają pełnym biegiem ku nasypowi.

Polacy najpierw osłupieli. Potem połapali się. Setki płomieni wylotowych rozbłyska z drzwi wagonów, platform i okien. Rozpętuje się piekło. Ale sześciu Niemców się tym nie przejmuje.

Długimi skokami biegną dalej, wspinają się na nasyp, kładą ładunki na pierwszy tor, pomiędzy szyny i koła. Unteroffizier przeczołguje się pod wagonem, kładzie swój piekielny ładunek wybuchowy na trzecią i czwartą szynę. Rozbrzmiewa głos Leutnanta: „Zünden!” – Odpalać!

Potem rzucają się i staczają z nasypu. Zaczyna się bieg o życie lub śmierć. Skrzydło polskich żołnierzy i uzbrojonych cywilów chce odciąć oddziałowi drogę. MG rozbrzmiewa, zacina się, kaszle raz jeszcze, milczy. Zacięcie. Strzelec MG strzela dalej swoim pistoletem, trzyma przez to najbliższych ścigających na dystans, bierze swoją szprycę na ramię i gna za kolegami, ku zbawczemu pagórkowi, za którym stoją motocykle.

Płuca krztuszą się, serca walą jak werble. Sześciu pionierów jest u kresu swoich sił. A za nimi gnają, coraz bliżej i bliżej, strzelający i klnący polscy żołnierze. Wtedy w oddali rozbrzmiewa czterokrotny grom. Cztery wysokie słupy dymu wzbijają się nad nasypem, kawałki żelaza i drewna koziołkują ku niebu – wysadzone!

Napad wściekłości u Polaków. Deszcz kul świszcze za biegnącymi. Krew pulsuje w skroniach, język klei się do podniebienia, gardło staje się suche i szorstkie, nogi stają się jak z ołowiu, ale nie wolno się teraz zatrzymać. W szaleńczym, dyszącym biegu wbiegają na pagórek. Po prawej i po lewej, z przodu i z tyłu obłoczki uderzających pocisków. Ale szóstka ma szczęście. Wskakują do maszyn i uciekają stamtąd, ciągle jeszcze gonieni przez pociski.

Wiele polskich pociągów zostaje zablokowanych przez wysadzenie torów, nie może jechać dalej. Nieprzebrana zdobycz wpada dywizji w ręce, gdy następnego dnia dociera do Wolbromia. To był dzień niemieckich pionierów.

zródło: Wir zogen gegen Polen – Kriegserinnerungswerk des VII. Armeekorps, wydane przez: Generalkommando VII Korpusu Armijnego, Monachium 1940 r.
tłum. Hainrich