Uwagi: Poniższy tekst pochodzi z książki Panzerjaeger brechen durch (wydanie 5. z 1942 r.) opisującej udział oddziału obrony przeciwpancernej w kampanii w Polsce i we Francji. Autorem książki jest Alfred-Ingemar Berndt. Berndt urodził się w 1905 r. w Bydgoszczy. Członek NSDAP (piastował wysokie stanowiska związane z prasą w partii oraz w rządzie Rzeszy), dziennikarz i pisarz propagandowy. W 1939 i 1940 r. walczył w oddziale przeciwpancernym. W 1941 r. trafił do sztabu Erwina Rommla. Później walczył w szeregach Waffen-SS w których to zginął 21 marca 1945 r. na Węgrzech.
Oddział w którym służył w 1940 roku Berndt, Schwere Panzerjagerabteilung pod komendą majora Karla Raua wyposażony był w działka ppanc. 3,7 cm PAK 35/36, których ciekawe użycie przeciwko fortyfikacjom prezentują poniższe, przez nas przetłumaczone wspomnienia.
11 maj jest słoneczny, na niebie widoczne są pojedyncze obłoki deszczowe. Przed południem powinien być gotowy most pontonowy przez kanał Moza-Skalda. Potem naprzód, bo kompanie piechoty i lekkie pododdziały zmotoryzowane które przeprawiły się pontonami nadsyłają meldunek, że przebyły duży teren zalesiony, zajęły Asch i postępują naprzód w kierunku kanału Alberta. To dla nas najwyższy czas, aby podciągnąć dalej, gdyż przy przekraczaniu Kanału Alberta będziemy mieli zapewne kilka słów do powiedzenia. Kompania się wyspała. Brak nocnego odpoczynku w noc wkroczenia sprawił, że sen był dobry i mocny. Teraz znowu pracujemy, krzątamy się przy pojazdach i działach. Kompanii został oszczędzony ostrzał artyleryjski, którego ślady są widoczne na głównych drogach do Vucht.
Jest przed południem. Kompania wyruszyła. Saperzy wbijają już ostatnie gwoździe, mocują ostatnie deski. Teraz kapitan Pionierów daje znak, że można przejeżdżać. Powoli, z prędkością pieszego toczymy się przez most. Po lewej widzimy jeszcze raz zniszczony bunkier, gniazdo km, po prawej – wysadzony most i zniszczoną zagrodę rolniczą. Skręcamy na drogę na Asch. Także tutaj wszędzie pracują saperzy. Droga została w wielu miejscach wysadzona. Na szerokości przejazdu pojazdów jest już naprawiona. Wyprzedzamy długą kolumnę zaprzęgów. Tam i z powrotem jeżdżą gońcy motocyklowi z czoła do dywizji. Ta jednak – jak wiemy – także jest już w marszu do Kanału Alberta. Na lewo i prawo drogi mamy piaszczyste wrzosowiska, po prawej teren jest mocno pagórkowaty ze stromo spadzistymi załamaniami. Gdyby stamtąd drogę ostrzeliwał tylko jeden km… Ale nie ma żadnego. Piach i pagórki są porośnięte lasem iglastym, pomiędzy nim gdzieniegdzie trochę listowia – brzozy, dęby, jarzębiny, przy drodze zielony janowiec. Przed nami po prawej kuka kukułka. Przypomina mi się wierszyk, którym pytaliśmy kukułkę w dzieciństwie:
„Kuckuck, Kuckuck, segg mi doch /”Kukułko, kukułko powiedz że mi
Woveel Johre lew ick noch.” / Ile lat jeszcze będę żyć?”
Kukułka kuka 62 razy. Szybko liczę: to byłoby do roku 2002. Ach tak, jako zdrowy i krzepki, prawie stuletni weteran wielkoniemieckich bojów 1939/40 móc przeżyć rok 2000, to byłoby wspaniałe ukoronowanie przeżyć naszego pokolenia. Ale czy kukułka ma rację? W życiu jest ona wielce niewiarygodnym doradcą.
Przed nami miejscowość Asch z dwoma wieżami kościelnymi. Czekamy na dalsze rozkazy przy drodze na Genck. Obsługa czwartego działa pracuje znowu skrzętnie przy zgiętym cięgle swojego paka. Szef rozkazuje rozpoznanie drogi na Genck i nawiązanie połączenia z dywizją i dowódcą artylerii. Leutnant B. podjechał naprzód w kierunku Kanału. Genck jest prawie całkowicie wyludnione. Ludność miejscowości na przedpolu Kanału Alberta została – w większej części przymusowo – ewakuowana.
W wielkim budynku na prawo od drogi dowódca artylerii rozłożył swoje bojowe stanowisko dowodzenia. Saperzy wysadzają właśnie zapory na drodze. Już w Oelende kilka zaminowanych punktów drogi musiało zostać pokonanych objazdem. Do ratusza w Genck dotarła część sztabu dywizji. Rozkaz dla nas jest już gotowy. Szybko z powrotem do kompanii. Zostaliśmy skierowani na całą szerokość dywizji, aby uporać się z bunkrami nad kanałem i otworzyć jej drogę. Wspaniałe, ważne zadanie. 1. i 2. pluton ruszają pod dowództwem Leutnanta B. w kierunku Sledderloo, by współpracować ze znajdującym się na lewym skrzydle dywizji pułkiem. Szef zostaje na razie przy drugim plutonie który jedzie naprzód na Genck a potem na południe do pułku dywizji znajdującego się na prawym skrzydle.
Ostry zakręt w Genck. Małe wzniesienie. Wyjechaliśmy z miasteczka. Po prawej w lesie znajduje się stanowisko dowodzenia pułku. Przed nami rozbrzmiewają strzały. Aha, znowu się zaczyna. Podczas gdy szef chce się zameldować i zorientować w zadaniach plutonu, na niebie pojawiają się belgijscy lotnicy. Ze wszystkich stron strzelają Flaki i otaczają samoloty ciemnoniebieskimi obłoczkami wybuchów, aż znikają one w ścianie chmur. „Kryć się!” – krzyczy dowódca pułku, bo odłamki pocisków z flaków nie są korzystnymi dla zdrowia darami niebios. Nie jest prawdą, a złośliwym wymysłem, (przeciwko któremu powinien wystąpić Lutschutz), stwierdzenie, że wszystko co dobre pochodzi z nieba. Poza tym nie jest niezbędne, aby zgromadzenie ludzi, które otacza stanowisko dowodzenia pułku, zostało rozpoznane z powietrza i zameldowane wrogiej artylerii, która niezwłocznie nieco chaotycznie ostrzeliwuje teren.
Pieszo idziemy naprzód. „Tu, ten kawałek drogi widoczny jest dla wroga”, ostrzega Unteroffizier. Więc dalej rowem. Widać już powalone i rozbite drzewa, uderzenia pocisków pośrodku drogi. Przed nami wieś Langerloo. Kompania dział piechoty, która ze swoim ciężkim plutonem stoi na pozycji w sąsiedztwie drogi, urządziła w jednym z domów B-Stelle (od Beobachtungsstelle – punkt obserwacyjny – przyp. Hainrich). Rzeczywiście mamy z tego domu wymarzony widok na bunkry i umocnienia w rejonie przystani Langerloo. Potrzebujemy jednak dla działa stanowiska z możliwością strzału na wprost. Szef szybko je znalazł, ogrodzone pastwisko do którego można dotrzeć nie odsłaniając się, i z którego mamy pięć bunkrów przed sobą jak na tacy. Do tego możemy dostrzec liczne pozycje polowe, całą szeroką na kilometr, głęboką pozycję Belgów. Wspaniale! Pluton ciężkich karabinów maszynowych, który znajduje się w góry użycza nam szybko swojego dalmierza. Szef, wraz z dowódcą plutonu Zugführerem Leutnantem K. mierzy cele. Ja muszę wrócić z powrotem, sprowadzić działo.
Bunkry przed nami strzelają ile wlezie. Piechota zalega w przydrożnych rowach. Teraz Belgowie strzelają jeszcze ponad terenem przystani z 4,7 cm dział przeciwpancernych. W napięciu wszystko oczekuje naszych pierwszych strzałów. Żołnierze tutaj po części już wczoraj widzieli nasze działka w akcji. Czy wróg obserwował nasze przejście na pozycje? „W najdalszy bunkier przed nami, odległość 1200 metrów: ognia!” Łup! Pierwszy strzał uderza w betonową ścianę, aż się kurzy! Strzelnicy nie widzimy, jest gdzieś z boku. „Jeszcze jeden!” Na betonowej ścianie pojawiają się znaczne pęknięcia. „I trzeci strzał!”. Szef sam obserwował, ja mogłem kierować ogniem. Także trzeci strzał siada dokładnie w miejsce uderzenia pierwszego. Bunkier rozsypuje się. Trzej żołnierze załogi bunkra uciekają na tyły przez pole, dźwigają ze sobą czwartego. Pocisk rozpryskowy między nich! Potem nic już nie widać.
Każdy żołnierz ma swoją dumę broni – Waffenstolz. Tak więc nikt nie będzie nam robił wyrzutów, że jesteśmy bardzo dumni ze swojej broni.
Jeden bunkier ostrzeliwuje kompania dział piechoty, podobnie transzeje za kanałem.
Zmiana pozycji, dwadzieścia metrów wstecz. Dzięki temu mamy kolejny bunkier w polu strzału. Jeden jest zamaskowany jako mały budynek. Ale przez nasze dobre lornetki widać całkiem dokładnie strzelnice, a nawet ich uzbrojenie. Bunkier po bunkrze zostaje z gruntowną dokładnością namierzony i zniszczony. Dowódca działa, celowniczy, działonowy, każdy chce raz strzelić, bo działo tak doskonale trafia.
Gdzie może być punkt obserwacyjny artylerii wroga? Lustrujemy lornetkami teren tam i z powrotem. „Tam – tam na dole, za terenem przystani, w jednopiętrowym domu”, zauważa Leutnant K. Dobrze. Na pierwszym piętrze znajduje się gniazdo km, obłożone workami z piaskiem. Kiedy już odległość jest zmierzona, obłok kurzu zasłania cały dom. „Sauerei!”, przeklina szef. Ciężki pluton dział piechoty otwarł ogień. Ale szybko się zgrywamy. Strzałem na wprost możemy naturalnie strzelać celniej. Działa piechoty niszczą błyskawicznie transzeje wokół domu, my zamierzamy się na dom. „Na parterze, czwarte okno z lewej”, rozkazuje szef. Tam mianowicie leżą worki z piaskiem. Prawidłowo: strzał siada pośrodku między workami, rozrywa całe stanowisko i okno. Tam już nikt się nie zasadzi, to teraz pewne. Dom zostaje obłożony dalszymi strzałami i w jednym miejscu się zapala. No, to na początek wystarczy.
Zadanie rozpoznania. Szosa prowadzi do budynku administracji kanału, który znajduje się przy przystani, 300 metrów od kanału. W ukryciu budynku stoją pojazdy kompanii Sturmbootów (saperskich motorowych łodzi szturmowych o twardym, wykonanym ze sklejki kadłubie – przyp. Hainrich), w rowach przy drodze leży czołowa kompania batalionu. „Ładnie posprzątaliście swoją Bunkerkanonne!” – wołają piechociarze. Ale zostały dwa bunkry, których nie mogliśmy widzieć z góry, i które strzelają gęstym ogniem ponad terenem portowym. Nie do podejścia. Mosty są wysadzone. Oddziały uderzeniowe próbują wyjść naprzód, poruszając się krótkimi skokami uniknąć ognia km-ów. Wtedy z lewej znowu razi je ogień działek przeciwpancernych. Sturmbooty są zbyt kosztowne, muszą wycofać się kilkaset metrów poza strefę ognia. „Szuu”, znowu się zaczyna i błyskawicznie leżymy na ziemi. Dokładnie przed rogiem domu eksploduje pocisk artyleryjski.
A więc bunkry muszą zostać uciszone, działka przeciwpancerne zniszczone. Kilkoma skokami pędzę przez ogień z meldunkiem z powrotem do szefa. Ten powtórnie zapoznaje się z sytuacją. Podciągamy jedno działo. Piechociarze dopingują naszych ludzi, trzymają kciuki. „Przerzedźcie nam, żebyśmy mogli przejść”. Kiepsko z pozycją dla działa. „Nic nie wymyślimy, będziemy wyjeżdżać i strzelać w tym samym momencie do najgroźniejszego bunkra. Musimy tu przerzedzić!”. Taki jest rozkaz szefa kompanii. Oto jest i działko. Leutnant K. daje wskazówki „Iść przez rabaty kwiatowe i żywopłot. Trzymać się ściśle lewej strony! Teraz mamy pole strzału, odległość 120 m!”. I dziesięć minut później droga jest wolna. Dwa bunkry i działko ppanc. wroga zostały zniszczone. Moralny wpływ celnych strzałów jest taki wielki, że załogi bunkrów po pierwszym strzale uciekają ze swych bunkrów. Tak wciąż działa psychicznie dzisiejszy ostrzał pierwszego schronu bojowego.
Łodzie szturmowe znowu podjeżdżają naprzód, atak piechoty pułku znowu nabiera rozmachu. Stosstruppen przeprawiają się przez kanał. Jeszcze raz rozpala się opór Belgów. Bunkier z km, który znajduje się głęboko za nasypem kanału „melduje się” i bije w powierzchnię wody. Jeszcze raz Leutnant K. podjeżdża z trzecim działem aż pod kanał i z najbliższej odległości niszczy strzelający bunkier.
Bunkerkanone – tak dzisiaj nasi Bawarczycy ochrzcili nasze działo – spełniła swoją powinność. Mimo, że słowo „Bunkerkanone” nie wyczerpuje możliwości, zadań i działań naszego działa, uznanie naszych Bawarczyków i swojska nazwa tak nas ucieszyły, jakby nasze działo otrzymało odznaczenie. Lotem błyskawicy rozpowszechnia się to imię w kilka godzin i wszędzie mówi się o nas jako o Bunkerkanone. W następnych dniach dowódca Pionierów, których koszary znajdują się w pewnym pięknym górnobawarskim mieście nad Inn (chodzi o miasto Ingolstadt, autor ze względu na cenzurę wojskową nie mógł podać nazwy miasta – przyp. Hainrich), wyraża swój podziw dla kompanii. Obserwował strzelanie drugiego plutonu.
„Niedługo będzie ciemno, musimy jeszcze do pierwszego plutonu”, powiedział szef. Wokół niebo jest ciemnoczerwone. Las nad Kanałem Alberta między Langerloo i Sledderloo zapalił się i płonie jasno. W wiosce Sledderloo znajdujemy trzeci pluton, dalej z przodu działo z plutonu pierwszego. „Gdzie jest Leutnant B.?” – „Przyprowadzają swoich jeńców, muszą gdzieś tu niedaleko być”, pada odpowiedź. Cholera – spoglądamy na siebie – oni wzięli nawet jeńców. To pierwsi, jakich widzimy. Idą w długim pochodzie wzdłuż drogi przez wrzosowisko pomiędzy lasem i ogrodzonym pastwiskiem i zostają zaprowadzeni do szkoły. Szef ich przesłuchuje. Prawie wszyscy to Flamandzi, którzy wcale nie chcą wojny. Nienawidzą jej. Nienawidzą też Anglii, która drugi raz chciała, by synowie Flamandów wykrwawiali się za jej interesy. Jak pluton wziął jeńców? Było to tak:
Oba plutony znalazły się w lesie na północ od Kanału Alberta, przy pułku znajdującym się na lewym skrzydle dywizji, który szykował się już do ataku. Brakuje jeszcze artylerii, która widzieliśmy za sobą na drodze – jednak i ona powinna wkrótce tu być. W międzyczasie Leutant B, który rozglądał się z okna w dachu jednego z domów po okolicy, zauważa w zagrodzie po drugiej stronie kanału duże zgrupowanie wojska. Nie jest możliwe strzelanie na wprost, pomiędzy leży nasyp kanału. Nie ma też tutaj kątomierza-busoli do ostrzału pośredniego. A więc zgrubna ocena, dwie poprawki, trzeci strzał trafia precyzyjnie. Zagroda płonie. Jeszcze kilka strzałów. Wróg ucieka na złamanie karku.
„No, oby tak dalej”, mówi Leutnant B. i zmierza czołgając się wraz ze swoimi podoficerami do brzegu Kanału, aby rozpoznać możliwości ostrzału. Podoficerowie B. i W. leżą w przydrożnym rowie. Bardzo blisko po tej stronie kanału strzela jeszcze belgijski km. Podoficer B. wystawia głowę nad brzeg wykopu – i szybko chowa ją z powrotem. „Ty, wiesz, gdzie oni teraz są?” – „Nie, nie mam pojęcia.” – „Trzymaj się mocno. Po drugiej stronie!” W drugim rowie przydrożnym, po przeciwnej stronie strzela wrogi km. A obaj Unteroffiziere nie mają żadnych granatów. Więc karabiny. I prawidłowo, udaje się. Dwóch Belgów leży martwych, inni uciekają.
Teraz Leutnant B i jego podoficerowie są daleko przed najbardziej wysuniętą linią ubezpieczeń piechoty. I ciągle jeszcze brak użytecznego pola do strzału. Na koniec pozostaje tylko jedno rozwiązanie, ponieważ bunkry są po prostu wbudowane w nasyp kanału. Bezczelnie i śmiało podczas szturmu na nasyp wyjechać działem przed wielki bunkier i od razu strzelać. Obsługa do działa. Pierwszy strzał musi siąść. Teraz wszystko spoczywa na każdym człowieku, jego dzielności, dobrych nerwach i niezawodności sprzętu. Podoficer Korte jest szybko gotowy by ruszyć. Ma najniebezpieczniejsze stanowisko. Zaskoczenie się udaje. Wszyscy żołnierze są pełni werwy i skupieni na zadaniu. Działo załadowane jest pociskami przeciwpancernymi. Pędzi wzdłuż drogi przez wrzosowisko, teraz jest w zasięgu ognia wrogich km, działek ppanc. i dział. Wzbija się kurz. Jest nasyp. Na górę, na krawędź. Osiemnaście oczu wypatruje bunkra. Tam jest. Ciągnik opancerzony skręca i robi miejsce dla działka. Wkrótce pada pierwszy strzał. Łatwo przebija płytę pancerną strzelnicy. Następuje silna detonacja, przeraźliwy wybuch. Wszystkie strzelnice bunkra milczą.
Gdzie jest następny bunkier? Tam, tam i tam. Widać jeszcze trzy. Trzy inne niszczone są kilkoma strzałami pod ogniem km i działek ppanc. Belgijski wóz pancerny zapewne chce rozpoznać sytuację, pojawia się na przeciwnym nasypie i otwiera ogień do obsługi działka. Po dwóch strzałach naszych paków płonie. Belgijskie 4,7 cm działko przeciwpancerne holowane przez mały ciągnik gąsienicowy wyjeżdża z pozycji za kanałem na nasyp. Jeden strzał, ciągnik stoi, a obsługa ucieka, zabierając rannego kierowcę, którego stanowisko jest całkowicie porozrywane odłamkami.
Pionierzy wykorzystali nasz ostrzał i spuścili na wodę pierwszego Sturmboota. Dowódca naszego 3. plutonu, Feldwebel H. idzie z Unteroffizierem B i strzelcem A. jako pierwszy na drugą stronę. „Nożyce!” – przeciwny nasyp kanału jest cały zagrodzony zasiekami. Zostaje wykonane przejście przez druty. „Szybko, szybko, bo jak nas zobaczą rzucą nam granaty na łeb”. Pozycje polowe, które bez luk rozciągają się w trzech do czterech rzędach do trzystu metrów od brzegu kanału na całej jego szerokości, roją się jeszcze od Belgów. Nasz Stosstrupp ma zatknięte w cholewy i za pasami granaty ręczne – tyle ile tylko się dało zabrać. W innym miejscu na drugą stronę kanału przeprawia się w Sturmboocie Leutnant B z B-Unteroffizierem (Beobachtungs-Offizier, oficer obserwacyjny – przyp. Hainrich) Sch. i dowódcą działa Unteroffizierem K., który odniósł tyle sukcesów. Oba oddziały uderzeniowe wskakują błyskawicznie z brzegu nasypu do belgijskich transzei, pistolety w dłoni, granaty ręczne gotowe do rzutu. Zaskoczenie jest wielkie. Okopy są zajmowane „od boku”. Obsada tylnich umocnień ratuje się ucieczką. Jednostki uderzeniowe saperów i piechoty postępują błyskawicznie. Zupełnie zbaraniali Beglowie poddają się garściami, ociągając się wyłażą ze swoich pozycji i pokazują białe chusteczki. Na szerokim na dwa kilometry odcinku zdobyliśmy setki karabinów, ponad 50 km-ów, 10 działek ppanc. i wielkie ilości amunicji. Opłacało się. Pomimo takiego uzbrojenia „belgijska linia Maginota” – jak chętnie nazywała prasa w Brukseli pozycje nad kanałem Alberta – została w jedno popołudnie pokonana – w pierwszym szturmie. Poruszony szef ściska Leutnantowi B. i podoficerom dłonie, wyraża żołnierzom swoje uznanie. W następnych dniach przekazuje im pochwałę generała gdyż kompania miała – przydzielona na całej szerokości dywizji – wymierny udział w wielkim sukcesie tego dnia. Oprócz jeńców i zdobyczy szef może zameldować dowódcy wynik działań kompanii nad kanałem Alberta. Zniszczyła ona:
11 bunkrów z licznymi strzelnicami, po części z działami
2 działka ppanc.
1 wóz opancerzony
3 stanowiska km
3 stanowiska polowe, po części z działami
Czy któraś z innych kompanii może pochwalić się lepszym wynikiem?
To był wielki dzień Bunkerkanone.
źródło: „Panzerjäger brechen durch!” Alfred-Ingemar Berndt, Zentralverlag der NSDAP., Franz Eher Nachf., München, 5. Auflage, 1942; tłumaczenie: Hainrich