Koniec kwietnia 1945 roku na zachód od Poczdamu w Ketzin – miejscowości gdzie zamykały się kleszcze Armii Czerwonej wokół Berlina. Podczas dogasających już walk na froncie wschodnim szpica jednego z korpusów pancernych gwardii napotyka się na niemiecki transporter opancerzony uzbrojony w miotacz ognia (najprawdopodobniej Flammpanzerwagen Sd.Kfz. 251/16). Tak oto w książce „Tankista” wspomina te wydarzenie młody podoficer Armii Czerwonej, Jewgienij Biessonow :

To, co stało się później, było straszniejsze, niż mógłbym sobie wyobrazić. Nigdy przedtem nie widziałem na froncie czegoś takiego. Przyjechał niemiecki transporter opancerzony. Początkowo nie zwróciliśmy na niego uwagi, ponieważ zazwyczaj transportery były uzbrojone w karabin maszynowy. Nagle zaczął strzelać kulami ognia i płomieniami i zorientowałem się, że jest to miotacz ognia – straszliwa broń, która pali ludzi na popiół i może nawet spalić czołg. Temperatura płomienia była bardzo wysoka, chyba około tysiąca stopni Celsjusza. Transporter kilka razy strzelił ogniem. Dobrze, że początkowo stał za domem i żołnierze kompanii byli poza jego polem widzenia. Gdy wyjechał zza domu, szczęście wyjątkowo nam dopisało. Zanim miotacz zdążył wyrzucić płomień w stronę żołnierzy, którzy jeszcze nie wykonali rozkazu Czernyszowa, i mojego plutonu, z drugiej strony kanału (zajętej przez Armię Czerwoną) padły dwa wystrzały. W transporterze eksplodował zbiornik z mieszanką palną, zabijając całą załogę. Niemiecki wóz bojowy zniszczyła bateria artylerii batalionu. Wspaniale, że trafili pierwszym strzałem, bo w przeciwnym razie mielibyśmy wielkie kłopoty. Czołgi przeciwnika oddały kilka strzałów w kierunku drugiego brzegu kanału, zawróciły i zniknęły nam z oczu. Czernyszow znowu wydał nam rozkaz „Naprzód!”. Weszliśmy do miasta. Bez nieprzyjacielskiej broni pancernej sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Nie było tam również niemieckiej piechoty. Mijając miejsce, w które trafił miotacz ognia, zobaczyliśmy spalone ciała naszych żołnierzy – sam popiół. To był okropny widok, a przecież stykałem się z niejednym w czasie wojny. Chociaż spaliło się tylko trzech czy pięciu żołnierzy, to zginęli z powodu głupoty jednego durnego oficera, wykonując idiotyczny rozkaz. Później o tym incydencie zapomniano i nikt o nim nie mówił. Ale po sześćdziesięciu latach wciąż pamiętam tę walkę i żołnierzy spalonych miotaczem ognia…
(„Tankista” Jewgienij Biessonow, Dom Wydawniczy Bellona, Wydawnictwo L&L Sp. z o.o. 2005, tłumaczenie Sławomira Kędzierskiego, str. 187-188)