Obergefreiter z Pionierbataillonu – „czarni faceci” atakują
(Kriegsberichter Peter Kustermann)
Z zapadającą nocą przyszli Pionierzy. Obergefreiter i kilku żołnierzy. Tylko słuchając jego meldunku można było dowiedzieć się, że jest Obergefreiterem. Jego mundur składał się z lotniczej kurtki. Nie dało się powiedzieć, czy miała pochodzenie francuskie czy sowieckie. Na miejscu kieszeni ciągnęły się błyszczące rzędy ząbków zamka błyskawicznego, szyję zakrywał mu szary jedwabny szal. Do drelichowych spodni nosił gumiaki, na których widoczne były świeże ślady lepkiego błota. Parów, przez który prowadziła droga do kompanii grenadierów nigdy nie był suchy, nawet w gorące dni.
Pionier był jak posłaniec, który zapowiedział noc. Wraz z nią zaczęła się jego praca. Noc była mu ochroną w jego niebezpiecznej pracy na ziemi niczyjej i polach min i ładunków wybuchowych, które ukryte przed wzrokiem leżały niczym zabójczy mur obronny przed okopami. Pomiędzy nimi Pionierzy badali swymi palcami i dłońmi spękaną ziemię i szukali klockowatych brył min, sznurów naciągowych i zapalników. Torowali nowe przejścia w polach minowych i łatali zapory z drutu kolczastego. Sprawdzali miny i wyjmowali je z ziemi aby na ich miejsce włożyć nowe. Czołgali się wraz z oddziałami uderzeniowymi niczym prawie nie poruszający się wąż ciemnych sylwetek i torowali ścieżki przez bolszewickie pola minowe.
Wraz z pierwszym blaskiem świtu Obergefreiter z zdobycznej kurtce lotniczej przychodził do punktu dowodzenia kompanii, stawał na krótko między niższymi drzwiami bunkra i mówił do słabo oświetlonego wnętrza. Potem wychodził, by skierować się do swojego plutonu, który był gdzieś w Batalionie.
Żaden z grenadierów nie znał imion Pionierów. Nazywano ich tylko „czarnymi facetami”. Kiedy pytało się ich, skąd są, odpowiedź była zawsze taka sama „Ah, z Pionierbataillonu!” Przy tym przesuwali trochę na bok w ustach swoje krótkie fajki, które już dawno były zimne i wygasłe, ale które przez całą noc zagryzali w zębach. Fajka była nieodzowna, podobnie jak przepocona i zeskorupiałą chusta pod szyją, która zakrywała wycięcie kurtki.
Saperzy nie robili wiele hałasu wokół siebie. Cały czas byli przy grenadierach. Ich wiedza o wysadzaniu i minach, materiałach wybuchowych, miotaczach ognia i granatach, ładunkach zespolonych i wydłużonych, zaporach z drutu i przeszkodach sprawiła, że byli grenadierowi niezbędni. Mają niespokojną profesję, wszędzie i nigdzie zarazem są u siebie, kiedy pełnią służbę. Ale zawsze są tam i zawsze są wtedy, kiedy coś się dzieje.
Utworzony przez nas przyczółek mostowy przy wąskiej rzecze był obsadzony przez słaby pluton. Grenadierzy tkwili w okopach niczym stacje meteorologiczne w górach. Pierwsi wyczuwali nadchodzące starcie, jako pierwsi musieli gnać z meldunkiem, jak i stawać do obrony. Zniszczenie tego przyczółku było celem bolszewickiego ataku. Mocny ogień broni ciężkiej przygotowywał przedsięwzięcie. Pod jego osłoną wrogie kompanie rozwinęły się i przedarły do okopów. Rozgorzała dzika walka. W walce w zwarciu padały serie pistoletów maszynowych, strzały pistoletów, ostrza łopatek szturmowych wbijały się w ciała. Grenadierzy bili się o nic innego, jak tylko o swoje życie.
Tutaj nie było więcej odwrotu. Ranni nie mieli czasu, by opatrzeć swe rany. Porwani zostali przez wir walki – i pomimo to trwali niezłomnie.
Bolszewik w okopach powoli posuwał się metr po metrze. To zdecydowane punkty oporu dały dowództwu niezbędny czas. Zebrało swoje rezerwy: grenadierów, saperów, fizylierów. Zostali rzuceni w stronę rzeki – tam obsada walczyła już na swoich ostatnich pozycjach.
Saperzy byli pierwszymi, którzy stanęli na przeciwnym brzegu. Użyto dwóch oddziałów miotaczy płomieni. Obergefreiter, który jako pierwszy dostał się do gęsto wypełnionych przez bolszewików okopów, prawie załamywał się pod ciężarem swojego miotacza. Szelki nośne wyciskały szerokie pręgi na ramionach. Po twarzy ciekł pot. Wzrok dostrzegł brunatne bolszewickie grupy strzelców, które tłoczyły się na fragmencie zdobytej pozycji. Obergefreiter zauważył za sobą towarzyszy i widział grenadierów idących naprzód do ataku.
Wystawił z ukrycia dyszę swojego miotacza. Krótkie, setki razy ćwiczone i wypróbowane chwyty. Obok siebie słyszał wrzawę walki wręcz niemieckich grenadierów i nacierających bolszewików. Jeszcze raz krótko ocenił odległość – potem pierwszy strzał niczym płonący język, w zgraję zaskoczonego wroga. Gęsty dym podniósł się nad okopem. W ten dym trysnął drugi strzał, dosięgając wroga by już nie uciekł.
Po prawej i lewej grenadierzy, pionierzy i fizylierzy byli w kontrnatarciu. Krótkie komendy, kilka krzyków pod ogniowym dzwonem ciężkich broni i artylerii.
Widział działanie swojego miotacza. Metr po metrze zagłębiał się w okopy. Przechodził obok powalonych przez ognisty podmuch swojej broni wrogów. Struga ognia torowała mu drogę. Wśród bolszewików zapanowało zamieszanie, a miotacz ognia niósł do okopów śmierć. Pionier był niczym chorąży, który szedł na czele niemieckiego kontrataku. Gdzie pojawiał się opór Flammenwerfer miotając swój zabójczy strumień dusił go ogniem i czarnym dymem.
Krótko tylko bolszewicy mogli cieszyć się ze swojego sukcesu. Zostawiając ponad setkę martwych, którzy leżeli w okopach, wycofali się do swoich pozycji wyjściowych, ścigani ogniem Niemców.
tłumaczenie: Hainrich