Tłumaczenie fragmentów publikacji propagandowej „Wir zogen gegen Polen”, wydanej w Monachium 1940 r., będącej relacją z działań jednostek niemieckiego VII Korpusu Armijnego w Polsce, dotyczących marszu.
***
Dywizja maszeruje już od godzin, kilometr za kilometrem. Jest już dawno po północy, kiedy w końcu przez kolumny przebiega rozkaz do odpoczynku. Kuchnie polowe, tańcząc i chybocząc się na boki, podjeżdżają do obozujących żołnierzy. Ale prawie nikt nie bierze swojej porcji. Żołnierze pogrążyli się ze zmęczenia we śnie, padli tam, gdzie się zatrzymali.
I znowu marschieren, marschieren! Stopy są obolałe, wyschnięte i spalone są płuca, i gardła. Pojazd po pojeździe staje – ze zdławionym przez piasek silnikiem.
Niezliczone konie padają na ziemię, zdychają na skraju drogi. Tylko człowiek się trzyma, jest silniejszy od maszyny i od zwierzęcia.
Od przodu z prawej strony, gdzie maszeruje sąsiedni korpus, dochodzi daleki pomruk dział. Widać ślady walki, rozbite ciężarówki i zaprzęgi. Tlą się resztki biednych wiosek, z których poczerniałych belek i zawalonych murów, niczym pnie zwęglonego lasu, sterczą jeszcze kominy. Zaraz przy piaszczystej drodze skierowane ku niebu lufy ciężkiej polskiej baterii, zniszczonej dwoma bezpośrednimi trafieniami. Porzucone tornistry, broń i hełmy. Polacy ustępują w nieskończoną dal wschodu. Pomruk dział sąsiedniego korpusu napomina: „Maszerować, maszerować! Ostatnimi siłami ciągnąć naprzód, dopaść wroga!”
(str. 42)
***
Dywizje mają już jedną trzecią drogi do Wisły za sobą. Marsz jest monotonny, po bokach drogi pofalowane pastwiska, niskie chaty ze strzechą schowane za zszarzałym od kurzu listowiem. Krowy, w białe i czarne plamy pasą się spokojnie, pilnowane przez dzieci.
Pod stopami przy każdym kroku wznoszą się obłoczki kurzu, prowadzący kolumnę i pojazdy są jak we mgle, zmęczone głowy koni kiwają się sennie. Krótki odpoczynek w przydrożnym rowie. Stukot menażek. Żołnierze rozciągają się na ziemi w skąpym cieniu. Jest już zupełnie obojętne, gdzie leży głowa i gdzie leżą nogi, wszystko jest pokryte kurzem, i takie zostanie. Chlupocze manierka, syczy zapałka, dym papierosa leniwie wznosi się ku falującemu powietrzu południa. Potem znowu dalej. Żwir zgrzyta pod toczącymi się kołami: tak jakby drogi jęczały pod ciężarem niezliczonych butów, podków, kół, gąsienic.
(str. 10)
***
Fragment opisu udziału w Kampanii Wrześniowej 7 „bawarskiej” Dywizji Piechoty:
Teraz dalej na wschód! (…) Chodzi o osiągnięcie i zajęcie Przemyśla nim jeszcze wróg zdoła zebrać się pod osłoną jego murów i przygotować do stawienia czoła.
Gorące dni, lodowate noce, bolące stopy, pragnienie: to najgorsze ze wszystkiego. Najbardziej męczący jest kurz. Pokrywa ludzi, zwierzęta i pojazdy, jakby chciał ich zamaskować przed obserwacją z powietrza, nadmiernie zamaskować – bo wróg oddał już panowanie w powietrzu. Oddychanie staje się męczarnią. Każdy żołnierz jest kurzową zjawą. Kampania w Polsce, była to w pewnym szczególnym sensie kampania saperek – Feldzug der Marschstiefel. Co to znaczy, tego tak łatwo nikt kto tam był nie zapomni. Wędrowało się już przez obłoki kurzu, w porządku, ale to nie było już powietrze polnej drogi, a powietrze fabryki cementu. „To było” opowiadał jeden z żołnierzy „jakby każda osoba wzniecała tyle kurzu, co zwykle pojazd silnikowy”. I pragnienie, gdy na tej pyłowej pustyni nie było nic do picia! Ostatecznie człowiek czuje, że jest Bawarczykiem. Woda jest dobra; ale piwo lepsze – nawet jeżeli nie jest to nasze Bier ale polskie „Pivo”. „O ja, Pivo – to słowo od naszego pobytu w Polsce stało się jednym z naszych ulubionych słów obcych, i nim pozostanie!”. Były dni, w które od rana do późna nie było nic do jedzenia, ani do picia, potem jednak, w nocy, gdy drogi były wolne dla służb tyłowych, było wszystko naraz – śniadanie, obiad i kolacja.
(str. 77)
źródło: Wir zogen gegen Polen, 1940 r.
tłumaczenie: Hainrich
