Przełamanie pod Młocinami (22 września 1939 r.)

Przełamanie pod Młocinami 1

Przed atakiem — wrzesień 1939 r.

Dopiero zakończenie bitwy nad Bzurą i zwolnienie zaangażowanych tam sił umożliwiło Niemcom ostateczne przerwanie połączenia z Modlinem. 21 września na Placówkę i Młociny uderzyła 24 DP (XI korpus armijny), wspierana potężną artylerią. Broniące się tutaj bataliony — I/30 pp mjr. Bronisława Kamińskiego (z załogi Warszawy) i III/29 pp (25 DP) mjr. Bolesława Wodeckiego — walczyły z ogromnym heroizmem, pozostawiając na placu boju setki poległych i rannych. Zacięte walki trwały całą noc. Ostateczne przecięcie szosy do Warszawy, które zakończyło okres tygodniowych walk, nastąpiło 22 września przed południem.1Poniżej wspomnienia Leutnanta pionierów z 24 Batalionu Pionierów 24 Dywizji Piechoty z walk o Młociny w dniu 22 września.

Autor: Leutnant Ritter, Pi.Btl. 24

Zakończyła się bitwa pod Kutnem w której Pionier—Bataillon 24 budując kilka mostów umożliwił dywizji przeprawę przez Bzurę. Zamknięta w łuku Wisły armia została zmuszona do kapitulacji. Teraz nasza dywizja została podciągnięta pospiesznym marszem do udziału w oblężeniu Warszawy. Po dwóch forsownych marszach o długości 50 i 35 kilometrów batalion dotarł do miejscowości Klaudyn II, około 10 kilometrów na północny zachód od Warszawy. Wszystkich nas trapiło wielkie pytanie: zostaniemy skierowani do ataku na Warszawę czy na Modlin? Miało się jednak okazać, że batalion zostanie użyty do innego zadania.

Przełamanie pod Młocinami 2
Skala 1:100 000.

Zrobiło się już ciemno, nasza kompania właśnie miała zamiar zakwaterować się w paru szopach, gdy dotarł rozkaz gotowości do akcji jako oddział uderzeniowy (Stosstrupp). Przeklinając znów wyszliśmy z siana. Ożywione ruchy, aby przygotować te wszystkie rzeczy, których pionier potrzebuje w ataku jako żołnierz oddziału uderzeniowego. Strzelcy MG jeszcze raz przestrzelili swą broń, aby móc pewnie się na nią zdać. Pododdziały strzelców uzbrajały granaty ręczne, przygotowywały ładunki zespolone i świece dymne. Szczególną uwagę poświęcono jednak tego dnia broni, której w końcu zamierzaliśmy użyć przeciw wrogowi: naszym miotaczom ognia.

Po około godzinie wszystko było gotowe. Każdy dowódca plutonu podzielił jeszcze swój pluton na trzy pododdziały uderzeniowe. Teraz nasz Kompanieführer mógł zameldować dowódcy batalionu: „Kompania gotowa do akcji”. Około północy nadszedł w końcu rozkaz do wymarszu.

Było zupełnie ciemno i trochę padało. Do tego wszystkiego polska artyleria zaczęła nagle ostrzeliwać z przedpoli Warszawy naszą wioskę. W długim szeregu ruszamy naprzód, pod przewodnictwem znającego okolicę żołnierza piechoty. Po dwugodzinnym przeklinaniu i potykaniu się na polskim błocie i w ciemnościach osiągnęliśmy w końcu miejscowość Placówka. Stąd ma się zacząć nasze przedsięwzięcie.

Dowiadujemy się też teraz, jakie ma być nasze zadanie. Mianowicie: zdobycie pod Młocinami ostatniego połączenia między Warszawą a Modlinem — drogi biegnącej na południowym brzegu Wisły i przebicie się rzeki. Polacy bronili się tutaj wszędzie zawzięcie i do tej pory nie udało się zdobyć drogi. Także atak na Placówkę był ciężki. Polacy okopali się głęboko w całej wiosce, zwłaszcza w ogródkach. Teraz do nich wchodzimy. Każdy znalazł sobie opuszczony dołek strzelecki, by przed świtem jeszcze szybko się zdrzemnąć. Tylko warty trzymały połączenie z leżącą około 150 metrów przed nami, najbardziej wysuniętą piechotą i zabezpieczały przed niespodziankami. O świcie wielu stwierdziło z lekkim dreszczykiem, że przez ten cały czas leżeli albo spali obok martwych polskich żołnierzy.

Rankiem podano do wiadomości, że atak ma rozpocząć się koło południa. Najpierw zabębnić ma cała artyleria dywizji, potem ma nadejść nasza chwila. Przedpołudnie wykorzystano, by sprawdzić jeszcze raz cały sprzęt i nawiązać kontakt z piechotą. Ja z moim plutonem zostałem podporządkowany jednej z dwóch atakujących kompanii, tej znajdującej się z prawej. Od dowodzącego tą kompanią dowiedziałem się, że Młociny są silnie obsadzone polskim batalionem ochotniczym i artylerią. Leżący przed miejscowością folwark zamieniono w punkt oporu. Z tego względu zdecydowano, że obie kompanie mają najpierw wspólnie zająć folwark, aby potem z niego uderzyć na wioskę.

W trakcie przedpołudnia podeszliśmy, na tyle na ile się dało, do Młocin. Ułatwił nam to teren gęsto porośnięty krzakami i lasem. Przez pół godziny przed wyznaczonym początkiem ataku leżeliśmy gotowi do poderwania się, około 150 metrów przed folwarkiem Młociny. Teraz zaczęło się nieprzyjemne oczekiwanie. Z zegarkiem w ręce śledzono każdy ruch po stronie wroga. W końcu wskazówka zbliżyła się do wyznaczonej godziny. Punktualnie co do minuty zaczął się ostrzał niemieckiej artylerii. Najpierw ostrzeliwała folwark, potem przeniosła ogień dalej i rozpoczęła ostrzał samej miejscowości. To była chwila do naszego skoku. Szybkim biegiem pokonaliśmy krótką, odkrytą przestrzeń i stanęliśmy przed folwarkiem. Nic się nie poruszyło. Czy Polacy uciekli? Siedzą gdzieś w folwarku albo w wielu przykrytych dołach? Wszystkie pomieszczenia zostają szybko przeszukane. Znajdujemy tylko zabitych. Nasza artyleria zrobiła całą robotę.

Ale teraz piechota trafia pod ogień z samej miejscowości. Już wszędzie słychać zawołanie: „Pioniere hierher!” — „Pionierzy, tutaj!”. W ciągu kilku minut każdy Stosstrupp ma swoje zadanie. Przy sobie zostawiłem tylko małą rezerwę z miotaczami ognia, aby móc włączyć się do walki na szczególnie ważnych punktach. Teraz nadeszła najdumniejsza chwila dla pioniera. Pionier to żołnierz walczący pojedynczo. Idzie na przedzie przed piechotą, torując jej drogę i znów staje się pionierem szturmowym, jak podczas pierwszej wojny światowej. Opór Polaków zostaje wszędzie szybko złamany z pomocą ładunków zespolonych i granatów ręcznych. Każdy ma tylko jeden cel: dojść do Wisły!

Tak nagle staję z moją grupką żołnierzy na drugim końcu wioski, nad stromym brzegiem Wisły. Atak trwał tylko kwadrans, a my już przeszliśmy. Za nami wioska jest jeszcze oczyszczana z resztek Polaków. Nasz miotacz płomieni świadczy świetną pomoc. Każdy dom, z którego stawiany jest opór, staje w płomieniach. Musimy działać szybko. Kto wie, ile potrwa, nim Polacy znów się pozbierają i przeprowadzą kontratak. Kiedy nadejdzie, nie możemy być już zajęci miejscowością, musimy mieć wolne tyły i zarówno na południowym jak i na północnym skraju Młocin być na stanowiskach, by móc go prawidłowo przyjąć. Bo przyjąć należy, że Polacy zaatakują od Modlina i od Warszawy. Nasze saperskie materiały wybuchowe i miotacz ognia działają szybko i dokładnie. Już w godzinę po rozpoczęciu ataku Młociny są oczyszczone i w miejscowości nie ma ani jednego Polaka. W tym samym czasie piechota przygotowała się na południowym i północnym skraju wioski do obrony.

Oczekiwany kontratak jednak nie nadchodzi. Pełni dumy i radości możemy uścisnąć sobie dłonie. Ostatnia mała luka w pierścieniu wokół Warszawy jest zamknięta. Teraz polska stolica musi paść!

źródło: Pioniere im Kampf, red. Oberstleutnant Liere, Berlin 1942 r.,
tłum.
Hainrich


1 Boje Polskie 1939-1945, Przewodnik Encyklopedyczny, wyd. Bellona, Rytm, 2009, str. 149.