
Źródło: feldgrau.net
Jakże często staliśmy na francuskich drogach wciśnięci między kolumny pojazdów i czekaliśmy. Czekaliśmy godzinę po godzinie, by w końcu móc ruszyć dalej. Wiedzieliśmy – tam z przodu znów jest wysadzony most, znów muszą się tym zająć nasi pionierzy. (…)
Monthermé – miasteczko na północ od Charleville i Mézeries, w którego pobliżu wody Semoy wpływają do Mozy. Miasteczko tak spokojnie leżące między stokami opadającymi ku Mozie. Dla nas była to brama do drogi, która prowadzić miała aż do Pirenejów.
Oczywiście, na drodze marszu przez Luksemburg i południową Belgię trzeba już było odbudować wiele mostów. To były jednak tylko przeszkody pozostawiane za sobą przez uciekającego przeciwnika. W Monthermé – po raz pierwszy – na drugim brzegu był wróg, w którego szeregi trzeba było wbić klin. Brzeg po naszej stronie został przez przeciwnik oddał. Tak jak pod Sedanem wróg wysadził wielki kamienny most, tak i tutaj ze starego mostu nic nie pozostało. Z rzeki nie wystawały nawet fundamenty filarów – nie było więc możliwości wykorzystania starych podpór do zbudowania mostu prowizorycznego.

Źródło: feldgrau.net
Jeżeli jednak wywalczony 13 maja na sąsiednim odcinku pod Sedanem sukces miał być wykorzystany, to tego samego dnia, w którym w nasze ręce wpadły wzgórza na południe od Sedanu, trzeba było też wywalczyć przeprawę przez Mozę pod Monthermé.
Dzięki zmyślnemu i zaskakującemu uderzeniu czołówki pionierów i akcji jednego z batalionów strzelców, utworzony został już wąski przyczółek. W zaciętej walce wróg został odrzucony ze swoich umocnień. Po drugiej stronie jednak znajdowały się oddziały kolonialne, które desperackimi kontruderzeniami starały się nie tylko odzyskać swoje umocnienia polowe, ale również odrzucić całość wysuniętych sił niemieckich za Mozę.
Zachodnie wzgórza nad Mozą, rzeka, miasto – wszystko to znajdowało się pod silnym ostrzałem francuskiej artylerii. Miała za zadanie utrudniać naszą przeprawę – wszystkimi będącymi do dyspozycji środkami. Chciała zatrzymać ogniem zaporowym czołowe niemieckie oddziały, i zamknąć drogę w głąb Francji.
Każdy z pionierów wiedział, że od przerzucenia tego mostu zależy powodzenie manewru mającego na celu wzięcie wroga w kleszcze i udaremnienie mu wyrwania się z tego pierścienia okrążenia. W jaki sposób? Dzięki mostom pionierów, po których będą mogły przejść dywizje zasilające klin.
Po drugiej stronie, od wielu godzin, strzelcy toczyli bój z wrogiem mającym przygniatającą przewagę. O wyniku tej walki miała rozstrzygnąć ich zaciętość i szybkość pracujących przy przeprawie pionierów.

zbudowanej na resztkach wysadzonego mostu przez pionierów Pz.Pi.Btl. 57
Źródło: feldgrau.net, ww2diario.blogspot.com
Od samego początku było jednak wiadomo, że pojedynczy most mógł nie wystarczyć do wypełnienia tego wielkiego zadania bojowego. Do tego drogi dojazdowe były zniszczone wybuchami artyleryjskich pocisków. Te prowadzące do nowych miejsc przeprawy musiały zostać dopiero utworzone. Jeżeli rozkaz ukończenia tych zadań w cztery godziny miał być wykonany punktualnie, trzeba było przystąpić do gorączkowej pracy.
Ledwie około 300 metrów w górę rzeki od zniszczonego starego mostu gotowe były pierwsze promy, gdy nad miastem dostrzeżono francuski samolot rozpoznawczy. Jeżeli udałoby mu się ujść wraz z wiadomościami pozyskanymi podczas rozpoznania, trzeb byłoby spodziewać się, że wróg rzuci wszystko w celu udaremnienia przeprawy. Rozpoczął się piekielny koncert ognia karabinów maszynowych i dział przeciwlotniczych, który zmieszał się z odgłosem eksplozji pocisków francuskiej artylerii. Trwało kilka minut, nim samolot zaczął w końcu kręcić korkociąg, ciągnąc za sobą czarną smugę dymu. Kilka sekund później maszyna wbiła się w błoto po naszej stronie Mozy.
Artyleria przeciwnika ciągle ostrzeliwała drogi dojazdowe do promów i budowany most 16-tonowy. Trzeba było szybko zasypywać leje, bo drogą ciągle dojeżdżały nowe zestawy mostowe, nowe pontony. Żołnierze pracujący przy budowie przeprawy pracowali z nagim tułowiem, na głowach mieli hełmy. Wrogi ostrzał artyleryjski nie mógł przeszkodzić im w pracy. Widok ten przypominał nam żywo obrazy z kampanii w Polsce, gdzie jedyną częścią ubioru działającej na pierwszej linii kompanii pionierów był stalowy hełm.

Źródło: feldgrau.net
Po trzech godzinach na gotowe promy wjeżdżały ze wschodniego brzegu pierwsze niemieckie czołgi. Godzinę później wjechano na most. Meldunek: „rozkaz wykonany” pomknął radiostacjami do dywizji. Wyważono bramę do Francji. Teraz w końcu drugi batalion strzelców mógł przyjść z odsieczą osłabionym stratami towarzyszom walczącym na wzgórzach po drugiej stronie Mozy. Na tych wzgórzach śledziliśmy każde uderzenie wroga, mogliśmy gołym okiem obserwować obserwować każdy ruch. Po tym batalionie nieprzerwanym strumieniem przez cały wieczór i całą noc czołg po czołgu toczył się na wrogi brzeg i ustawiał do ataku1.
We wczesnych godzinach porannych czołgi zniszczyły stanowiska wroga i wyeliminowały z walki baterię ciężkiej artylerii, która kilka minut wcześniej podjechała do lekkiego obniżenia terenu z zadaniem przeszkodzenia w przeprawie. Za późno zza zalesionych wzgórz wyskoczyły cztery angielskie bombowce, które w zrzuciły swój ładunek w bezpośrednim sąsiedztwie mostu i przeprawy promowej. Jedno celne trafienie nie mogło już wpłynąć na wynik walki. Jeżeli jednak do walczących oddziałów miało docierać zaopatrzenie, most musiał być uratowany przed nagłym atakiem.

Źródło: feldgrau.net
W trakcie ataku wroga, podczas gdy jeszcze bombowce w locie koszącym krążyły wokół miejsca przeprawy, pionierzy ze spokojem pracowali nad swoim mostem. Kilka sekund później fontanna wody wzbiła się w powietrze w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą był fragment mostu. Eksplodowały jaskrawe rozbłyski bomb zapalających, wzbiły się słupy dymu bomb odłamkowych. Głucho rozbrzmiewały uderzenia. Nasze MG strzelały swoje stacatto, eksplodowały bomby, w obłoku kurzu i dymu waliły się mury. Była to muzyka walki, jaką sobie wyobrażaliśmy gdy jako chłopcom opowiadano nam o wielkich bitwach poprzedniej wojny.
Pojawiły się niemieckie myśliwce. Umilkły nasze MG, a nad nami toczyła się trzymająca w napięciu walka. Wszystko to dodało dramatyzmu wydarzeniu, które zakończyło się głuchymi uderzeniami rozbijających się o ziemię angielskich maszyn.
Kilka godzin później dramat ten powtórzył się jeszcze raz – most pozostał jednak nietknięty. Wycie naszych silników zlało się ze stukotem desek poszycia mostu, po których kolumny zdążały przez przerwany pierścień obrony wroga w głąb Francji.
źródło: Peter von Imhoff, „Sturm durch Frankreich”, Hans Bruno Verlag, Berlin 1941 r.
tłum. Hainrich
- Czołgi 6. Dywizji Pancernej – przyp. tłum.