
Przyszliśmy od Donu. Tam walczyliśmy jeszcze przy kotle, w którym gotowały się sowieckie brygady i dywizje — nim zniszczone naszym celnym ogniem. Końca dramatu już nie oglądaliśmy. Liczby świadczące o tym zwycięstwie przeczytaliśmy jeszcze w Heeresbericht — komunikacie armijnym. Bo gdy broń pokonanych pod Kałaczem piętrzyła się w stosy, a zastępy jeńców maszerowały do obozu, my uzbrajaliśmy ładunki naszej amunicji szturmowej na Stalingrad.
Dywizje ustawiły się w centralnym punkcie ataku. Trzonem niemieckich klinów przełamujących byli obok grenadierów pancernych pionierzy. Dzień w dzień i noc w noc przeżywaliśmy to samo. Ciągle nowe zapory, nowe przeszkody, nowe miny. Za nimi nowe bunkry, kolejne rowy przeciwczołgowe i stanowiska polowe. Każda wieś była broniącym się, naszpikowanym bronią jeżem.
Złe drogi gruntowe były rozjeżdżone, rozryte i poprzecinane rowami. Każda chałupa, każda piwnica na ziemniaki była wzmocniona belkami i nasypami z piachu, w oknach i drzwiach — strzelnice, na zboczach — schrony ziemne, systemy rowów dobiegowych. Budynki mieszkalne były podkopywane tak, że przy poziomie ziemi mógł ukryć się wróg z bronią maszynową.
Nasze ododdziały wykrywaczy min — Minensuchtrupps — podchodziły bliżej wroga, jak różdżkarze sprawdzały ziemię elektrycznymi wykrywaczami, wyciągały czyhającą śmierć. W polach minowych robiły przejścia, które trafiały gdzieś w końcu na zasieki albo rów przeciwpancerny.
Stosstrupps — oddziały uderzeniowe — wysadzały przeszkody w powietrze, wypalały stanowiska polowe przy użyciu budzącej postrach broni pionierów — miotaczy ognia. Tak walczyliśmy dzień i noc — posuwając się naprzód.

źródło: Deutsches Bundesarchiv, Bild 169-0882
Pewnego niedzielnego południa siedzieliśmy na pozycji wyjściowej do dalszego ataku, przed panującym nad okolicą wzgórzem. Byliśmy dokładnie przy skraju małego zbocza, gdy przez zeschłą łąkę przyszedł nasz Chef — cały zakurzony, z czapką przeciągniętą za pasem i hełmem zawieszonym o ładownicę. Na ramieniu niósł — jak każdy nasz oficer w tamtych dniach — karabin.
„Dalej chłopcy, do saperskiego rozpoznania walką”, zawołał już z daleka. Na cóż zdały się wszystkie przekleństwa? Towarzysze wołali o pioniera.
W duszącym skwarze południa do toreb na piersiach zapakowaliśmy ładunki zespolone. Innym zapięto miotacze ognia, a strzelcy karabinów maszynowych wieszali na szyjach długie, błyszczące w jasnym słońcu taśmy z amunicją.
Panie Boże, to było gorące południe! Nasza broń szturmowa nie była z papieru, a droga przez parów do wzgórza wchodziła w nogi.
Niespodziewanie stanęliśmy przed zaporą zapalającą (Brandsperre) — wysoko piętrzącą się barykadą z suchych pni, uwieńczoną beczkami z benzyną. Jeden z pionierów zobaczył zamaskowaną dyszę miotacza ognia — leżącą niby nieszkodliwie i porzuconą bez celu. Wbudowane, zdalne odpalanie — przeszło mu przez głowę. W sekundzie wyrwał z ziemi cały pęk przewodów detonacyjnych, które prowadziły do beczek i miotaczy ognia we wszystkich częściach zapory.1
Przy unieszkodliwianiu zbiorników z benzyną zostaliśmy dostrzeżeni przez obrońców. Ogień obrony uderzył w nas ze wszystkich stron. Pocisk smugowy trafił w jedną z beczek. Chwilę potem zapora z całej swojej prawej strony stała w płomieniach.
Podejmując szybką decyzję rzuciliśmy kilka ładunków zespolonych na jej lewą część i jeszcze w dymie detonacji skoczyliśmy przez rozerwaną zaporę na gniazda oporu wroga. Płot kolczasty poszedł od siły detonacji na boki, tak, że drut splątał się w kłęby nie do rozplątania. Śmiałym uderzeniem naprzód strzelcy miotaczów ognia skoczyli przez tak utworzone przejście.

Jego wyposażenie to karabin maszynowy MG 34, duża ilość granatów trzonkowych M24, przeciwpancerna mina talerzowa TMi 35, ładunki zespolone 3 kg, świece dymne NbK 39 oraz butelki z mieszanką zapalającą.
Teraz już nie było na nas mocnych. Nad ziemią kłębiły się obłoki ostrego, intensywnego zapachu prochu, do których wkrótce dołączył gryzący zapach spalonego oleju. Strzelcy miotaczy stali w szerokim rozkroku przed stanowiskami. Strumienie ognia wgryzały się szeroko i spokojnie w ziemię, unicestwiając wszystko,wdzierały się, niosąc śmierć i zniszczenie do wnętrz bunkrów i strzelnic. W powietrzu rozbrzmiewały zwierzęce krzyki w obcym języku, okrzyki przerażenia, z którymi niosły się jęki zaczynającego się obłąkania — nim głosy milkły, aby przez sekundy, minuty, bez związku, unosić się jeszcze w zgiełku walki.
Pomiędzy zabitymi i rannymi bolszewikami skoczyliśmy do dołków i okopów. Ci obrońcy którzy przeżyli nie znaleźli już sił, by podnieść ręce. Wykończeni i skuleni ze strachu leżeli między tymi nieszczęśnikami, którym krew lała się z ran postrzałowych. Ci natomiast, którzy rzeczywiście jeszcze się bronili, zostali zupełnie unicestwieni przy pomocy granatów ręcznych. W wielu bunkrach wystarczyło tylko obrócić bolszewicki karabin maszynowy, aby móc użyć go — gotowego do strzału — przeciw uciekającemu wrogowi.

na pozycji wyjściowej do ataku (front wschodni 1941/42 r.).
Poderwane przez nieoczekiwanie szybki sukces tego „saperskiego rozpoznania”, inne oddziały przeszły do szturmu i zaczęły oczyszczać z resztek wroga teren pokonany już przez szpicę pionierów. Działa szturmowe i ciężkie czołgi przy pomocy długich łańcuchów i stalowych lin holowniczych rozrzuciły zaporę zapalającą na boki.
Kiedy Stukasy nadleciały by wesprzeć atak przewidziany dopiero na wieczór, i dokładnie nad nami rzucały się do lotu nurkowego, wyciągnęliśmy chusty do komunikacji z lotnikami (Fliegertücher) i znaki wzrokowe (Sichtzeichen), strzelaliśmy sygnały ze wszystkich dostępnych pistoletów sygnalizacyjnych. W tym czasie leżeliśmy już bowiem na stanowiskach, których zajęcie było przewidziane przez rozkaz dopiero na wieczór. W stanowiskach na wzniesieniu! Dalej, w cieniu wieczora, mgliście i rozciągając się na dużej, dużej szerokości widniała sylwetka wielkiego miasta, nad którą unosił się czarny, kłębiasty kir obłoków dymu: Stalingradu.

źródło: Deutsches Bundesarchiv, Bild 169-0902
źródło: Die Soldatische Tat. Dritter Band. Der Kampf im Osten. Deutscher Verlag, Berlin 1944, tłum. Hainrich
1 chodzi tutaj o radzieckie stacjonarne miotacze ognia FOG—1, tzw. tulskie samowary — przyp. tłum.