Szturm na cytadelę twierdzy Brześć Litewski oczami Gefreitra

Szturm na Brześć2 1
Oddział uderzeniowy pionierów na trzyosobowym pontonie kleiner Floßsack 34.

Gefreiter Neumann 2./Pi.Btl. 43

Szturm na dobrze umocnioną cytadelę twierdzy Brześć Litewski był czymś dla pionierów. Dotarliśmy już do fosy. Za nią wał, gęsto obsadzony przez strzelców i karabiny maszynowe. Gości jednak nie widać zza żywopłotu krzaków wieńczących wał. Kule gwiżdżą nam zaraz koło ucha. Ale, do cholery, chcielibyśmy w końcu opróżnić nasze worki na granaty i wykorzystać ładunki żeby porządnie dopiec tym na górze. Musimy więc przeprawić się na drugą stronę fosy.

Wtedy też naprzód podciągnięty zostaje ponton, napompowany w ukryciu. Spuszczamy go na szlamowatą breję fosy, rzucamy się do niego we trzech i wiosłujemy. Wita nas dzika strzelanina. Z wału lecą do wody granaty i wybuchają bulgocząc i chlapiąc. Udaje nam się jednak, nam trzem. Osiągamy podnóże wału, padamy i posyłamy Polakom tyle granatów, że zostają ogłuszeni.

W połowie wysokości wału nędzny płot, trzeba byłoby go przeciąć. Czy kilka granatów też da mu radę? Pełznę do góry by zbadać sprawę. Wtedy, cholera, dopada mnie, pali w pierś i rzuca na ziemię. Wbijam palce w ziemię, zagryzam wargi – ale mimo to podnieść się nie mogę. Czuję ciepło spływające po ciele. Jeden z kolegów, Gefreiter (teraz Unteroffizier) Luckhardt podczołguje się ku mnie, zdejmuje pas i zakłada opatrunek na dziurę po kuli – leje się z niej jak z ciepłego, czerwonego źródełka. Potem znów musi się schować; bo ci z góry mają nas i ostrzeliwują jak wściekli.

Ogień coraz bardziej przybiera na sile. Za nami nasi muszą się znów zebrać, by ponownie uderzyć naprzód, w zwartym szyku. Ponton po naszej przeprawie ściągnięto z powrotem na linie; teraz leży porzucony na brzegu. Chwytam mój karabin, przecież musi się jakoś udać. Wtedy salwa z góry wału, przez ramię przelatuje mi kula, aż wypada mi z rąk giwera. Diabelski ból. Ramię jest sztywne, już nie chce mnie słuchać. Palce sparaliżowane, musiało trafić w nerw.

Leżę tu bezbronny, okopuję się lewą ręką i stopami, na ile się da, żeby nie leżeć zupełnie jak tarcza strzelnicza dla tych tam na górze. Nagle – wołanie z drugiego brzegu. Obracam trochę głowę, o Boże, dobrze widzę! Pośród strzelaniny stoi pionier, kolega, wskakuje do pontonu i wiosłując w zupełnym spokoju płynie do mnie, podczas gdy w jego kierunku padają wściekłe strzały.

„Czekaj no, zabieram cię z powrotem” mówi do mnie, ciągnie za nogę do pontonu – z którego uchodzi powietrze bo ma już kilka otworów – i znów płynie ze mną z powrotem. Diabeł wie – Polacy strzelają ile wlezie, ale my cali docieramy na drugi brzeg, mimo że ponton pod nami prawie nie ma już powietrza. Kolega bierze mnie na plecy i śmieje się tylko: „Spokojnie, nie dostaną nas”.

W lazarecie usłyszałem później, że Pionier Scharf, który wyciągnął mnie spod ognia, później zginął. Nigdy cię nie zapomnę, mój poległy kolego. (…)

Źródło: Pioniere im Kampf, red. Oberstleutnant Liere, Berlin 1942 r, str. 90-92,
tłum.
Hainrich