Autor: Hauptmann Bloch
Do ataku na Warszawę 1. i 3. pluton 3. zmotoryzowanej kompanii pionierów Pionier-Bataillon 10 zostały podporządkowane jednemu z batalionów piechoty. Fort Mokotów został już zajęty poprzedniego dnia. Dzięki temu pionierzy i piechota mogli przygotowywać się nie tylko w willach i ogrodach mokotowskiego przedmieścia, ale także w półkaponierach fortu i w okalającym go od wschodu rowie przeciwczołgowym. Gdy zakończyły się przygotowania, wyruszyłem naprzód do ataku, z 3. plutonem mojej kompanii, w kierunku północnowschodnim. Piechota rozpoczęła atak z will i ogrodów w tym samym kierunku.

W pierwszej fazie ataku ogień obrony wroga był bardzo słaby, teren dawał też korzystną osłonę. Dlatego nasze oddziały uderzeniowe na początku robiły niezłe postępy. Potem jednak atak musiał być prowadzony przez otwartą, pozbawioną osłon przestrzeń. Kiedy oddziały do niej dotarły, z północy, północnego wschodu i ze wschodu rozpoczął się nagle w ich stronę silny ogień obrony — tak, że atakujący musieli początkowo paść na ziemię i leżeć w miejscu. W tym czasie oddziały uderzeniowe leżały prawie bez osłony na ziemi, ponosząc duże straty, szczególnie od kilku karabinów maszynowych, które strzelając z północy, niemal od skrzydeł, wzięły atakujących pod ogień. Przy najmniejszej próbie podniesienia się w celu stwierdzenia, skąd właściwie pochodzi ogień, byliśmy ostrzeliwani z kilku stron przez karabiny maszynowe — w ten sposób, że było się zmuszonym leżeć płasko na ziemi, skurczonym za osłoną. Maska przeciwgazowa na moich plecach miała nie mniej niż cztery przestrzeliny od pocisków piechoty i jeden ślad po rykoszecie. Flankujący ogień wrogiej obrony mógł postawić powodzenie ataku pod znakiem zapytania, i przynosił nam, im dłużej leżeliśmy, coraz więcej strat.
Dlatego zdecydowałem się, po rozpoznaniu — jak sądziłem — pozycji około czterech karabinów maszynowych, poradzić sobie z nimi w inny sposób. Po wolnej przestrzeni przebiegłem w miejsce na północny wschód od Fortu Mokotów, gdzie pod osłoną znajdował się Hauptmann pancerniaków z kilkoma czołgami. Poprosiłem go o oddanie mi do dyspozycji czołgu z działkiem szybkostrzelnym, abym mógł, tak szybko jak to możliwe, wyeliminować ogień wrogich km. Hauptmann dał mi szybko czołg o który prosiłem. Usadowiłem się za jego wieżyczką i poprzez wizjer kierowałem załogę czołgu w kierunku, w którym przypuszczałem, że znajdują się wrogie karabiny maszynowe.
Kiedy pojazd wyjechał, zamilkł najpierw ogień frontalny jak i ogień z flanki. Przy skręcaniu na północ otrzymaliśmy jednak wściekły ogień kmów ze wschodu i po kilku minutach także z kmów znajdujących się na północ, wcześniej flankujących nasz atak. Siedząc na zewnątrz czołgu rozpoznałem na dwóch narzutach z ziemi, po obu stronach drogi, która niemal dokładnie prowadzi na północ, po jednym, dobrze umiejscowionym na stanowisku i nieprzerwanie strzelającym kaemie. Rozkazałem czołgiście się zatrzymać, i opisałem mu dokładnie cel. Odległość wynosiła około 300 metrów. Dwoma strzałami, które były świetnie wycelowanymi trafieniami bezpośrednimi, obsługującemu działko czołgiście udało się zniszczyć oba gniazda km.
Przejechaliśmy jeszcze 200 metrów i znowu trafiliśmy pod ogień — czołg został trafiony w dwóch miejscach. Po kilku sekundach wytężonej obserwacji rozpoznałem, w nowym budynku, który znajdował się na północnym końcu prowadzącej na północ drogi, dwa następne kaemy — na parterze i na pierwszym piętrze. Ponownie opisałem pancerniakowi rozpoznany cel, a ten sześcioma dobrze trafiającymi strzałami uciszył także i te karabiny.
Atak piechoty mógł być teraz, po tym jak wyeliminowano ogień flankujący z północy, poprowadzony dalej do najbliższych domów i ogrodów, bez godnych wspomnienia strat.
Uwaga: Hauptmann Bloch został za odznaczony za ten czyn Krzyżem Żelaznym I klasy.
Źródło: Pioniere im Kampf, red. Oberstleutnant Liere, Berlin 1942 r, tłum. Hainrich