Zajęcie mostów przez Sekwanę pod Pont—sur—Seine

Po doświadczeniach kampanii w Polsce, jeszcze przed rozpoczęciem działań na Zachodzie, w dywizjach pancernych przeformowano zwykłe bataliony pionierów na bataliony pionierów pancernych, doposażając je w czołgi i transportery opancerzone. Panzerpionier z 3 Dywizji Pancernej wspomina walkę o jeden z mostów przez Sekwanę. Wspomnienia pochodzą z książki o działaniach 6 pułku pancernego podczas kampanii na Zachodzie, wydanej w 1941 r. Opisują wydarzenia z 13 czerwca 1940 r.

Dzisiaj pokonaliśmy już 70 kilometrów. Powoli zrobił się wieczór. Czołgiści z lekkiego plutonu mają się dobrze — nie muszą biegać. My, pionierzy pancerni, jako uniwersalny oddział uderzeniowy — pionier i strzelec zarazem — zawarliśmy z tym idącym na szpicy plutonem wierne i szczęśliwe małżeństwo. Gdy tylko historia przybiera gdzieś zbyt leniwy bieg musimy zeskakiwać z naszych nieopancerzonych pojazdów i iść naprzód — od osłony do osłony. W ten sposób robimy pieszo sporo kilometrów.

W tej chwili siedzimy jednak z tyłu na kadłubach pierwszych czołgów, drzemiemy nieco — teraz akurat nikt nie strzela. Jedziemy przez gęsty las liściasty, po prawej i lewej w przydrożnych rowach leżą broń i ekwipunek porzucone przez uciekających Francuzów. Nie może już być daleko do naszego celu dziennego: mostów przez Sekwanę pod miejscowością Pont—sur—Seine.

Cholera, ogień obrony przeciwpancernej i karabinów maszynowych! Szerokim łukiem lecą do rowów trzymane przez spragnionych żołnierzy butelki z kawą i innymi napojami, a oni sami rzucają się za nimi. No to mamy bajzel! Dzięki Bogu — obrona przeciwpancerna strzela jeszcze o wiele za wysoko, w drzewa. Spadają na nas gałęzie i liście.

Szybko za osłonę, zbiórka, krótkie zorientowanie się w sytuacji: z przodu, za widocznym jeszcze zakrętem, jest już pierwszy most. Kilka skoków dalej można spojrzeć ponad wałem i wyrobić sobie pogląd na sytuację. Na pierwszym moście nie ma barykad, ale za to obok drugiego, w odległości około 400 metrów, widać ciągłe błyski. Martwimy się o nasze czołgi, które stoją dość odsłonięte na drodze.

Jednak dowódca plutonu, Oberleutnant Buchterkirch, także zorientował się w sytuacji. Przejeżdża na pełnym gazie przez most i znika za osłoną na bok od wyżej położonej drogi. My pionierzy przemykamy za nim, od dołu wczołgujemy się na most i szukamy ładunków. Nic nie ma. A więc dalej, za czołgami! Te w tym czasie intensywnym ostrzałem z dobrego stanowiska uciszyły wroga.

Dowódcy: plutonu pancernego i plutonu pionerów czołgają się naprzód. Tam znajdują się kolejne dwa mosty, oba zabarykadowane ogromnymi zaporami z drzew, pomiędzy tym jeszcze zapora zawiasowa. Więc decyzja i zadanie dla pionierów: podejść aż do zapory i wysadzić te przeszkody porządnym ładunkiem wybuchowym. Czołgi będą osłaniać.

Okrzyk: Stosstrupp sammeln! Żołnierze zbierają się w jednym z rowów. Przygotować ładunki wybuchowe! — brzmi rozkaz. Każdy znajduje co potrzebne, kilku wyjmuje materiały wybuchowe ze swoich chlebaków, spomiędzy zgniecionej żywności — nie bez spoglądania ukradkiem na Leutnanta, czy odpowiada mu taki sposób pakowania. Lecz on się tym nie interesuje. Wkręcone zostają zapalniki, przygotowane granaty ręczne.

Leutnant rusza z kilkoma żołnierzami. Od strony Francuzów dociera tutaj pojedynczy ogień km. Ci, którzy zostali, czekają. Nagle — ogłuszający huk, kawałki drzewa wirują w powietrzu, olbrzymi obłok dymu przed mostem. Zasłonięto wrogowi całe pole widzenia. Wykorzystują to czołgi i odważnym podjazdem pokonują przedpole, przekraczają most i znów zajmują stanowiska, już po drugiej stronie — bez przeszkód ze strony wroga.

Przed nimi znajduje się jednak jeszcze główny most na Sekwanie — zabarykadowany i osłaniany przez broń ciężką. Oddział uderzeniowy znowu rusza. Detonacja, zapora zawiasowa leci w powietrzu. Teraz jednak idzie pionierom źle; gdy tylko któryś wystawi głowę lub choćby podskoczy, by rzucić ładunek na następną zaporę, świszczą serie km z stanowiska nie do zlokalizowania, i przyciskają do ziemi.

Wtedy — jak święty Mikołaj pośrodku lata — z pomocą przychodzi pluton idącej na szpicy kompanii strzelców. Krótkie porozumienie się co do wspólnego działania. Szybkimi skokami zostaje osiągnięty dom na lewo od mostu; z jego okien prowadzony jest ostrzał drugiego brzegu. Wróg jednak też nie jest głupi i szybko lokalizuje nasze MG. Sprawia, że przebywanie w owym domu staje się bardzo nieprzyjemne. Szybka komunikacja z czołgami, dokładny opis celu — z prawej i lewej łomoczą wrogowi we flankę MG.

Wtedy dostrzegamy, jak po drugiej stronie zaczynają uciekać żołnierze! Nic tylko: za nimi! W szturmie przechodzimy po zaporze, krótki bieg przez most, już oddział uderzeniowy jest na drugim brzegu, a z kolejnym skokiem na pozycji wroga.

Podczas gdy Oberleutnant Buchterkirch rozstawia broń, aby chronić tak szczęśliwie zdobyty most przed kontratakami, pionierzy gorączkowo szukają ładunków wybuchowych. Jeżeli Francuzi zrobili to sprytnie, musi gdzieś jeszcze być wbudowany zdalnie odpalany ładunek, który mógłby zniweczyć nasz wspaniały sukces. Nie ma jednak żadnego. Pozostali, nadchodzący strzelcy usuwają zapory. Potem w zupełnej ciemności ruszamy ku miejscowości Pont—sur—Seine, która także wpada w nasze ręce.

Wieczorem — gdy na przedzie są już inne oddziały, które biorą na siebie zadanie ubezpieczania — siedzimy bycząc się w parku, bardzo szczęśliwi — wiemy, jak ważne dla dalszych działań jest zdobycie tego mostu.

Oberleutnant Buchterkirch został później odznaczony Krzyżem Rycerskim Żelaznego Krzyża.

Źródło: Panzer am Feind, Kampferlebnisse eines Regiments im Westen, Oberleutnant Fritz Fechner, Gütersloh 1941, str. 217—220, tłum. Hainrich